Stomil Olsztyn - Arka Gdynia 1:0 (Kowalski 23' sam.)

Stomil: Piotr Skiba - Janusz Bucholc, Witalij Berezowskij, Tomasz Wełnicki (56' Arkadiusz Czarnecki), Tomasz Wełna - Łukasz Jegliński, Dawid Szymonowicz M - Roman Maczułenko, Piotr Darmochwał, Piotr Głowacki (76' Wołodymyr Kowal) - Irakli Meschia (72' Paweł Głowacki)

Arka: Łukasz Skowron - Łukasz Kowalski (55' Glauber Souza Couto), Michał Marcjanik M, Krzysztof Sobieraj, Marcin Warcholak - Antoni Łukasiewicz, Grzegorz Lech (69' Michał Nalepa M)- Aleksander Jagiełło M (56' Antonio Calderon), Bartosz Ława, Paweł Wojowski M - Paweł Abbott

Żółte kartki: Wełna - Nalepa

Spotkanie z Arką ściągnęło na stadion sporo miejscowych kibiców, chociaż jak na tak duże miasto frekwencja na meczach Stomilu, delikatnie mówiąc, nie powala. Oczekiwania były spore, wszak do boju stawały dwie niepokonane w tym sezonie jedenastki. Po dzisiejszym meczu to miano nadal utrzymuje Stomil, a Arkowcy opuszczali Olsztyn wyjątkowo wściekli. 

Arka gra, Stomil strzela

Od 1. do 90. minuty obraz meczu był niezmienny. W języku polskim trudno znaleźć słowa, które określiłyby dysproporcję w czasie gry piłką. Ogromna? Gigantyczna? To wszystko mało. Stomilowcy ograniczyli się bowiem do wybijania piłki jak najdalej od własnej bramki. Nie udawali nawet, że interesuje ich dziś gra w piłkę. Nie próbowali koronkowych rozwiązań, za to skrupulatnie realizowali swój plan gry. Wyklarował się on w trakcie meczu, bo jak mówił na pomeczowej konferencji trener Mirosław Jabłoński, Stomil miał zaatakować Arkę wyżej i szybciej.

Ława, Łukasiewicz i spółka nie pozwolili jednak pomocnikom gospodarzy na wiele. Niestety, jak ujął po meczu trener Dźwigała: w tej lidze przeważnie ten kto prowadzi grę, przegrywa mecz. Dziś sprawdziło się to jak  nigdy. W 23 minucie po zupełnie przypadkowej akcji, Stomil otrzymał w prezencie rzut rożny, a niespecjalnie mocne dośrodkowanie odbiło się od Kowalskiego i wpadło do bramki. Arkowcy przed przerwą dwukrotnie byli bliscy powodzenia, ale Abbottowi i Jagielle brakowało w polu karnym zdecydowania i dobrej finalizacji akcji. W jednej z sytuacji przewrócony był Abbott, ale sędzia, słusznie, nie zdecydował się na odgwizdanie jedenastki.

Tempo, tempo, tempo

Po przerwie obraz gry nie zmienił się ani o jotę. Z minuty na minutę, Stomil cofał się o kolejne metry, a Arka traciła rezon i pomysł. Żółto-niebieskim, podobnie jak w kilku innych meczach, zabrakło szybkości i różnicowania tempa akcji w strefie bezpośredniego zagrożenia. Ofensywni zawodnicy nie podejmowali prób strzałów ani gry jeden na jeden. O słabości gry Arki świadczył dzisiaj fakt, że w ostatnich 20-30 minutach najgroźniej było po ofensywnych szarżach 19-letniego Nalepy. Dał przykład. To duży talent i zawodnik do gry od zaraz w miejsce Lecha, ale to chyba nie on powinien ciągnąć zespół w trudnych chwilach? Pozostali zawodnicy podawali sobie od nogi do nogi według schematu znanego z gry w koszykówkę "in and out". Zagranie do przodu, rozrzucenie na boki i dośrodkowanie w pole karne. Może przyniosłoby to efekt, gdyby nie fakt, że tam na piłkę czekały zazwyczaj trzy olsztyńskie wieże. Ich łupem padało wszystko, co wisiało wyżej niż pół metra nad ziemią. 

Pomeczowa złość

Zawodnicy Arki po meczu byli wściekli. Na siebie i sędziego, którzy każdą stykową sytuację gwizdał dziś na korzyść Stomilu. Napisalibyśmy, że wybijał naszych zawodników z rytmu, gdyby on faktycznie był. To jest problem, który trenerzy muszą rozwiązać razem z drużyną. Rytm, tempo, szybkość. W środku pola nasz zespół jest w stanie zdominować w tej lidze każdego. Niestety, bliżej bramki każdy dobrze ustawiony zespół jest w stanie zdominować nas. Może warto rozejrzeć się nad sensowymi wzmocnieniami, nie lubimy tego określenia, ale z gatunku last minute? Nie da się oprzeć wrażeniu, że tej drużynie naprawdę niewiele brakuje by "zaskoczyć". Fundamenty (solidna obrona, środek pola) są, ale brakuje wykończenia.