Arka Gdynia - Ruch Chorzów '71 PP (que)

Pierwszy mecz z udziałem piłkarzy Arki obejrzałem w dość dziwnych okolicznościach, a to ze względu na miejsce rozegrania tego spotkania. Był to początek lat siedemdziesiątych, kiedy to wszelkie imprezy sportowe cieszyły się dużą popularnością. Kilka tysięcy ludzi na trybunach było rzeczą normalną, obojętnie jakiej rangi były to zawody. Arka grająca w drugiej lidze jako MZKS Gdynia, grała mecz pucharowy z chorzowskim Ruchem. Zainteresowanie tym meczem było bardzo duże, jakby nie było, Ruch Chorzów w tamtych czasach był uważany za markowy zespół. Stadion Arki był obiektem, który mógł pomieścić najwyżej 8-10 tys. widzów. Było to zdecydowanie za mało w stosunku do ilości chętnych obejrzenia tego meczu. W związku z tym zdecydowano, że mecz ten zostanie rozegrany na stadionie... gdańskiej Lechii. Atmosfera tego meczu wywarła na mnie niesamowite wrażenie. Na widowni zasiadło około 30 tys. widzów żywo reagujących na poczynania piłkarzy. Nieustający doping dla Arki, wspomagany stukotem tysięcy "klik klaków" - bardzo popularna wtedy gra zręcznościowa (dwie kulki plastikowe połączone sznurkiem, które wprawiało się w ruch energicznym ruchem nadgarstka). Przy stanie 0-1 wyrównującą bramkę dla Arki zdobył Andrzej Szarmach, który w następnym sezonie zasilił zespół Górnika Zabrze. Eksplozja radości, powiewające żółto-niebieskie flagi z charakterystyczną jotką (Y). Arka ten mecz przegrała 1-2, ale dla mnie, jako kilkuletniego chłopca było już jasne - TYLKO ARKA GDYNIA. Porównując zachowania kibiców przez te dziesięciolecia można zauważyć wiele zmian zarówno jeśli chodzi o akcesoria (np. flagi, szaliki itp.), jak i sposób zachowania się na stadionie. Przed meczem dochodziło do odprawiania "modłów i czarów" na boisku. Wyglądało to w ten sposób, że paru kibiców z najlepszymi flagami robiło rundę wokół boiska (przy owacji pozostałych kibiców), a następnie podbiegali do bramek, gdzie na linii bramkowej układali flagi i na kolanach wznosili "modły" do niebios o zaczarowanie bramki. Rytuał ten był powtarzany także na środku boiska. Z tego co pamiętam było to też praktykowane na innych stadionach. Wyższą szkołą jazdy było zrobienie rundy honorowej z flagą na obcym stadionie. Podczas derbów z Lechią w Gdańsku w 1974 r. znalazł się kamikadze, który samotnie z flagą Arki zrobił przebieżkę po bieżni. Cały stadion grzmiał, a on jak ten Forest Gamp - biegł i biegł :). Służby porządkowe w takich przypadkach raczej nie ingerowały, toteż wściekli Lechiści przeskoczyli przez płot i zaczęli gonić kolesia... a on biegł i biegł :). Po zdobyciu bramki zdarzało się, że publika w szale radości wpadała na boisko. Tak było na meczu derbowym z Bałtykiem na Olimpijskiej wiosną 74. Po golu strzelonym przez Zbyszka Bielińskiego z rzutu wolnego, fani Arki siedzący pod zegarem przełamali płot i pognali pogratulować zdobywcy bramki. Każdy rytmiczny przebój muzyczny był przerabiany na pieśni klubowe. Było dyshonorem używania pieśni wylansowanej przez innych kibiców. W tym temacie dobrzy byli, i to trzeba im oddać, kibice Lechii. My także mieliśmy swoje ulubione piosenki, ale o nich innym razem. Niektóre piosenki były "wspomagane" ruchem ciał. Było bujanie na boki, jak i do przodu i tyłu. Im większy był tzw. młyn, to wypadało to ciekawiej. Podobnie jak dzisiaj była osoba, która prowadziła doping. Tylko jedna różnica, kiedyś się śpiewało a nie wyło jak teraz ;). Szale klubowe pojawiły się pod koniec lat siedemdziesiątych. Były to proste wzory, najczęściej pasy w barwach klubowych. Żadnych napisów. Robione były ręcznie przez nasze mamy, siostry, żony itp. Później pojawiły się szale robione maszynowo. Im dłuższy tym lepszy :). Jedno się nie zmieniło, to niechęć do Lechii i Legii :) i wiara w WIELKĄ ARKĘ.