Jeszcze 12 miesięcy temu był bliski załamania, ale na duchu podtrzymała go mama, którą nazywa swoim kibicem i trenerem numer 1. Dziś ma na koncie złoty medal Mistrzostw Polski Juniorów i półfinał Mistrzostw Europy U-17. Codziennie na treningi dojeżdża "Rakietą", jak popularnie o autobusie linii R mówią mieszkańcy jego rodzinnego miasta, a sam odpala ostatnio jedną po drugiej na boisku. Żaden piłkarz Arki, od czasu jak w monografiach Macieja Witczaka dokumentowane są chronologicznie mecze sparingowe, nie strzelił bramki w czterech meczach z rzędu. On to zrobił w wieku 17 lat i jeżeli jemu nie uda się wypłynąć z Arki w świat naprawdę poważnego futbolu to już chyba nikomu. Zapraszamy na obszerną rozmowę z Darkiem Formellą.

Twój pierwszy wywiad?

Kilku już udzieliłem, ale widzę, że szykuje się najdłuższy (śmiech).

Twoja świetna forma nie uszła oczywiście uwadze mediów i kibiców. Jesteś zaskoczony tym jak "odpaliłeś"?

Hmm, czy zaskoczony? Dostaliśmy na tę długą przerwę plan, który mieliśmy realizować i starałem się dokładnie go trzymać. Przede wszystkim sporo grałem ze znajomymi w Rumi na orlikach, byłem cały czas w ruchu i pomogło mi to wejść w ten ciężki okres treningowy.

Za Wami już prawie miesiąc ostrej pracy. Dajesz radę?

Przyznam, że jak mieliśmy trzy treningi dziennie to były takie momenty, że marzyłem tylko o odpoczynku. Końcówkę meczu z Bytovią to już grałem z wątroby i te trzy dni wolnego były dla mnie zbawieniem. Poszedłem zregenerować się na basen, miałem czas spotkać się ze znajomymi. Ale wiemy, że ta praca zaprocentuje i nikt nie narzeka.

Narzekania też nie było słychać na to, że całą zimę spędzacie w Gdyni.

Wiemy wszyscy jaka jest w klubie sytuacja, ale naprawdę nie mamy prawa narzekać na warunki, jakie nam stworzono. Przez ostatnie dwa tygodnie mieliśmy zapewnione na miejscu trzy posiłki dziennie, klub o wszystko zadbał, a od nas tylko zależało jak wykorzystamy czas wolny, którego i tak nie było zbyt wiele. My z Pawłem Brzuzym i Krystianem Żołnierewiczem najwięcej czasu spędzamy akurat u "Bani", czyli Mateusza Szwocha, który mieszka niedaleko stadionu. Ale były takie chwile, że wolałem skorzystać z pokoju pani Janeczki i się tam zdrzemnąć pomiędzy treningami.

Czujecie już głód meczów ligowych?

Pewnie, ta przerwa jest zdecydowanie za długa, chociaż my z Pawłem poszliśmy po rundzie jesiennej jeszcze na dwa tygodnie do rezerw, bo graliśmy mało i jesteśmy zbyt młodzi, żeby mieć taką przerwę. No, ale ligi nie gramy w sumie prawie cztery miesiące. Na szczęście trenerzy zorganizowali sporo sparingów, teraz gramy praktycznie co 2-3 dni i myślę, że to dobrze, bo przecież każdy piłkarz najbardziej chce grać.

Wróćmy do lata zeszłego roku. Wiadomo, że Mistrzostwo Polski to był ogromny sukces, ale jak Ty wspominasz osobiście te mistrzostwa?

Z moim udziałem w tej całej drodze do złota wiąże się dziwna historia, którą może opowiem na wstępie. W barażach trafiliśmy na Górnika Zabrze i po remisie 1:1 w Gdyni pojechaliśmy na rewanż, który rozpocząłem na ławce rezerwowych. W drodze dopadła mnie choroba i dzień przed meczem miałem chyba z 39 stopni gorączki. Nie powiedziałem o tym trenerom ani nikomu. Na noc ubrałem się w kurtkę, nakryłem wszystkimi kocami jakie miałem w pokoju, ale rano cały czas nie czułem się najlepiej. No i w przerwie trener mówi, że mam się grzać, bo wchodzę. W ciągu piętnastu minut zdobyłem bramkę, później dałem asystę na 2:0 i po jednym ze starć musiałem zejść. Szczęście w nieszczęściu, bo wątpię bym z tą gorączką wytrzymał do końca.

To dobrze, że nikomu nie mówiłeś (śmiech). A sam turniej finałowy?

Coś pięknego, u siebie wygrać mistrzostwo i jeszcze zdobyć bramkę... Na pewno spełniło się jedno z moich marzeń. Można żałować tylko tej wczesnej godziny rozgrywania meczów, bo pewnie przyszłoby jeszcze więcej ludzi, ale i tak jest co wspominać.

Turniej był rozgrywany w lipcu, a Ty już po chwili rozpocząłeś przygotowania z pierwszą drużyną. Miałeś w ogóle wakacje?

3 dni. Dostałem telefon od trenera Ulanowskiego, że mam stawić się na treningu pierwszej drużyny, zagrałem 5 minut w meczu z Bytovią, bo spadła ulewa i po tym meczu dostaliśmy z Pawłem te 3 dni wolnego. No i potem zostaliśmy na cały okres przygotowań włączeni do pierwszej drużyny.

W efekcie zadebiutowałeś już w meczu z Wartą. Czułeś tremę?

Przyznam szczerze, że nie czułem. Myślę, że inaczej by było jakbyśmy prowadzili 1:0 albo byłby remis, a tak to raczej spokojnie. Pamiętam, że chyba dwa razy nawet zagrałem piłkę (śmiech).

Szybko zderzyłeś się z różnymi reakcjami kibiców. Od braw przy debiucie po krótko mówiąc żenujące gwizdy jak schodziłeś w meczu z Dolcanem.

Gwizdy pamiętam, rzeczywiście nie było to dla mnie miłe. Staram się nie czytać for internetowych, raczej moja mama śledzi wszystkie strony i mnie woła jak jest coś wartego uwagi. Ja zwracam na pewno uwagę na konstruktywną krytykę, na przykład od trenera czy „Jarzy” albo „Radzy”. To mi się bardzo podoba w pierwszej drużynie, że potrafią wziąć mnie na bok i powiedzieć „słuchaj to i to robisz źle”. Ale to, że ktoś na forum napisze, że jestem wóz z węglem, a potem jak dam asystę albo strzelę gola będzie pisał, że zagrałem dobry mecz nie rusza mnie specjalnie... Wyszło, jak wyszło, nie ma co wracać.

Początek tego roku w porównaniu do zeszłego to dla Ciebie jak niebo i ziemia.

Tak, początek 2012 roku to był dla mnie mega szok. Lekarze twierdzili, że grozi mi operacja kolana i załamałem się trochę. Wykryto problemy z rzepką, łąkotką i czymś tam jeszcze, a mnie naszły czarne myśli. Odgoniła je dopiero moja mama, motywując, żebym się nie poddawał, że jeszcze dużo dobrych rzeczy przede mną i faktycznie jak patrzę na to, gdzie byłem rok temu, a gdzie jestem teraz to...

... znak, żeby słuchać mamy (śmiech). Ściągasz sam siebie na ziemię po tych dobrych meczach?

Wiadomo, jak idzie dobrze to każdy czasem za bardzo się poczuje, są takie chwile, ale nie miałem sytuacji, żebym, nie wiem, zacząć imprezować albo coś w tym stylu.

Twoi znajomi twierdzą, że wyciągnięcie Cię na Sopot to „mission impossible”.

No nie spotkacie mnie tam. Nie ma szans. Byłem z chłopakami jak zdobyliśmy mistrzostwo, zdarza mi się gdzieś wyjść wieczorem, ale do imprez mnie nie ciągnie. Nie utrzymam formy, chodząc co tydzień na balety. Chociaż doszły mnie słuchy, że mnie tam ludzie widzieli (śmiech). Śmieszna sprawa, bo mojej mamie powiedziała to koleżanka w pracy. No tylko tak się złożyło, że akurat byłem na wyjeździe gdzieś na drugim końcu Polski.

We wszystkich zestawieniach figurujesz jako wychowanek Arki, ale zaczynałeś podobno w Redzie.

Właściwie to w Rumi, jak miałem 8 lat zacząłem w OKS Janowo. Po dwóch latach przeszedłem do Redy i dopiero stamtąd, w pierwszej klasie gimnazjum, trener Grzegorz Witt ściągnął mnie do Arki.

Bieżący rok może być dla Ciebie niezwykle ważny. Masz plan na swoją karierę? Budujesz ją w myślach, że na przykład następny sezon w Arce, później mocny klub ekstraklasy i zagranica?

Myślałem już o tym. Nie da się ukryć, że jestem młody i zawodnicy w moim wieku są poszukiwani przez skautów. Na pewno jak zgłosi się po mnie jakiś mocny klub z ekstraklasy to poważnie rozważę tę opcję.

Masz już takie oferty?

Słyszałem tylko jakieś pogłoski, ale nic konkretnego nie mam.

Twoimi interesami zajmuje się Fabryka Futbolu. Opowiedz jak wygląda współpraca z nimi.

Tutaj muszę podziękować Krystianowi Żołnierewiczowi, który mnie polecił tej grupie menedżerów. Tam jest bodajże sześciu czy siedmiu agentów i każdy z nich opiekuje się swoją grupą zawodników. Nade mną pieczę sprawuje Dariusz Wojciechowski, rozmawiamy o moich występach, kontrakcie, ale też takich rzeczach jak sprzęt do grania. Myślę, że ta współpraca układa się wzorowo.

Masz jakieś cele na tę rundę? Ilość występów, bramek?

Wiadomo, że chciałbym grać i strzelać jak najwięcej. Ale pamiętajmy, że jestem lewym pomocnikiem. Teraz strzeliłem w czterech meczach z rzędu i boję się, żeby kibice nie zaczęli się za bardzo przyzwyczajać. Wiecie, potem pierwsze dwa mecze bez gola i będę do odpału (śmiech).

Do Twoich bramek zaczęli się też przyzwyczajać trenerzy reprezentacji. Kiedy to się zaczęło?

Chyba po meczu juniorów z Legią trener Sebastian Czajka wysłał mi smsa, że mecz obserwował trener reprezentacji U-17 Marcin Dorna i że mogę liczyć na powołanie na listę rezerwową. Później trafiłem na konsultację, gdzie zdobyłem kilka bramek, a stałe miejsce w tej drużynie miałem od turnieju na Ukrainie.

W maju osiągnęliście wielki sukces – półfinał Mistrzostw Europy.

Tak, ja byłem świeżo po wspomnianej kontuzji i chociaż grałem w turnieju mało to jestem bardzo wdzięczny trenerowi, że w ogóle tam pojechałem.

O zawodnikach z Waszej drużyny powoli robi się głośno.

Karol Linetty czy Mariusz Stępiński grają już w ekstraklasie, papiery na wielkie granie ma też Gracjan Horoszkiewicz z Herthy Berlin. Myślę, że z tej drużyny może wyrosnąć kilku podstawowych piłkarzy reprezentacji Polski w przyszłości. Teraz po trenerze Dornie przejął nas trener Mariusz Sasal i liczę, że nadal będę częścią tej drużyny.

Nie poruszyliśmy jeszcze tematu szkoły. Da się pogodzić grę w I lidze z nauką w liceum?

Ostatnio sporo lekcji opuszczałem, ale nauczyciele nie wiedzieli, że mam wyjazdy na mecze, zgrupowania i myśleli, że mi się po prostu nie chce. Teraz klub mi bardzo pomógł i będę miał indywidualny tok nauczania. A oceny? Hmm, no najlepsze nie są, ale też bez dramatu (śmiech).

To życzymy Ci dobrych ocen w szkole, ale przede wszystkim za występy na boisku.

Rozmawiali: mazzano, Turzyn