Nowym trenerem Arki został Ireneusz Mamrot. Podpisał umowę do 30.06.2022 roku. Przychodzi do klubu, który od zaledwie kilku dni ma nowego właściciela. W każdej z dotychczas prowadzonych przez siebie drużyn szkoleniowiec z Trzebnicy spędzał dużo, jak na polskie warunki, czasu. Czy podobnie będzie w Gdyni?
Kibice Arki jeszcze na dobre nie zdążyli oswoić się z myślą, że klub ma nowego właściciela, a już gruchnęła wiadomość, że kolejną zmianą będzie zatrudnienie nowego szkoleniowca. Został nim właśnie 49-letni Ireneusz Mamrot, który w grudniu ubiegłego roku odszedł z Jagiellonii Białystok. W klubie z Podlasia spędził dwa i pół roku. Wcześniej przez ponad sześć i pół był trenerem Chrobrego Głogów. Na liście klubów, w których pracował jako trener widnieją jeszcze zaledwie dwie nazwy: Polonia Trzebnica i Wulkan Wrocław. W obu również spędził stosunkowo długi czas.
Kariera, która trwała zbyt długo
Mamrot urodził się w Trzebnicy i w tamtejszej Polonii spędził pierwsze lata piłkarskiej kariery. W jej trakcie występował w klubach z Dolnego Śląska. Z Polonii przeniósł się do Pogoni Oleśnica, z której wkrótce powrócił do Trzebnicy. W 1996 został piłkarzem Polaru Wrocław, a następnie KP Brzeg Dolny. W 2000 roku po raz drugi wrócił do rodzimego klubu. Już po przejęciu Jagiellonii, zapytany przez Łukasza Olkowicza z Przeglądu Sportowego, czy jest coś, czego żałuje, Mamrot przyznał, że jego kariera zawodnicza prawdopodobnie trwała… zbyt długo.
Za długo grałem w piłkę. Nic to już nie dawało, mogłem szybciej zostać trenerem, skończyć kursy. Albo grasz na poziomie profesjonalnym i coś z tego masz, albo nie. Takie granie w IV lidze jako 34-latek jest stratą czasu. Piłkarzem już nie zostaniesz, a możesz kształcić się w nowym kierunku. Najbardziej żałuję, że nie byłem asystentem.
Pierwsze szlify
Pracę szkoleniową także rozpoczął w klubie z Trzebnicy, grającym wtedy w B klasie. Szybko realizował kolejne awanse, czyli coś, z czego stał się znany pracując już na wyższych szczeblach polskiej piłki. W 2003 Polonia wygrała wrocławską ligę okręgową z przewagą 16 punktów nad wiceliderem i awansowała do IV ligi, gdzie w kolejnym sezonie zakończyła rozgrywki na 8. miejscu. Mamrot po sezonie przeniósł się jednak do występującego we wrocławskiej A klasie Wulkanu Wrocław, z którym przebył drogę podobną do tej w Polonii. Po dwóch sezonach z rzędu z awansami Wulkan także zameldował się w IV lidze. We wrocławskim klubie Mamrot poznał też ciemniejszą stronę realiów polskiej piłki. Mimo relatywnie niskiej pensji, w pewnym momencie w ogóle nie płacono mu przez cztery miesiące, a klub ostatecznie wycofał się z rozgrywek.
Nie ma jak w domu. Po przygodzie z Wulkanem, Ireneusz Mamrot wrócił do Polonii Trzebnica i zrobił to, co potrafił najlepiej, czyli wywalczył awans. Sprzyjały okoliczności, bo drugie miejsce, które zajęła na koniec sezonu Polonia nie było premiowane awansem, ale w związku z wycofaniami klubów III-ligowych, pozwoliło na promocję do III ligi właśnie. W debiutanckim sezonie na tym poziomie, prowadzona przez Mamrota drużyna zajęła najniższe miejsce na podium, tracąc zaledwie trzy punkty do notującego właśnie awans rok po roku Górnika Wałbrzych i dwa do drugiego Chrobrego Głogów. W tym czasie trener pracę w klubie łączył wciąż z posadą dziennikarza lokalnych mediów. Od poniedziałku do piątku po powrocie z redakcji pędził na trening, ale weekendy, jak opowiada w rozmowie dla sport.tvp.pl, też nie należały do luźniejszych. W pewnym momencie Mamrot zaczął się zastanawiać czy tego typu styl życia ma sens:
Graliśmy w sobotę, a niedzielę spędzałem… na stadionie. Jechałem obejrzeć przeciwników albo jakiegoś piłkarza. Zacząłem poważnie zastanawiać się nad tym wszystkim (…)
Era głogowskiego Fergusona
Wtedy nadeszła oferta, która przechyliła szalę w kierunku postawienia wszystkiego na trenowanie. W grudniu 2010 Mamrot otrzymał propozycję przejęcia schedy w Głogowie po Januszu Kubocie. Jak przyznał, mimo rywalizacji na tym samym poziomie co Polonia, Chrobry jawił się jako zdecydowanie bardziej profesjonalny klub. Akceptacja nowej posady wiązała się jednak ze sporym ryzykiem. Po pierwsze trener musiał zrezygnować z pracy dziennikarza, po drugie mógł liczyć na przedłużenie półrocznego kontraktu tylko w przypadku wywalczenia awansu do drugiej ligi. Opłaciło się. Chrobry wygrał ligę z przewagą 5 punktów nad Ilanką Rzepin (z niejakim Marcinem Warcholakiem w składzie), a Mamrot po raz pierwszy w karierze trenerskiej dostał się do II ligi.
Tam z Chrobrym spędził kolejne trzy sezony. Mierzył się z kolejnymi wyzwaniami pracy na wyższych szczeblach. Na przykład takimi jak dyscyplina w szatni. Zawodnicy przychodzący z wyższych lig próbowali stawiać się trenerowi i postawić na swoim w kwestii choćby nadmiernie ich zdaniem ciężkich treningów, jakie fundował trener. Mamrot był więc w tamtym okresie zmuszony zesłać dwóch zawodników do rezerw. Jak podkreślał, miał wsparcie działaczy Chrobrego. W dwóch pierwszych sezonach w II lidze Chrobry kończył rozgrywki na ósmym miejscu. W trzecim już na pierwszej pozycji.
Rozpoczynając od B klasy, Ireneusz Mamrot dotarł do I ligi. Debiutancki sezon na zapleczu ekstraklasy rozpoczął się od zimnego prysznica w postaci porażki 0:6 w domowym meczu przeciwko Termalice Bruk-Bet Nieciecza, a zakończył się na 11. pozycji w tabeli, dwa punkty za Arką Gdynia. Kolejny okazał się historyczny dla głogowian. Szóste miejsce na koniec sezonu do tej pory pozostaje najwyższą pozycją w historii założonego w 1957 roku klubu. Rok później zaczynający w Chrobrym od półrocznego kontraktu Mamrot miał już przepracowane w klubie sześć i pół sezonu, co było ewenementem w skali polskiej piłki. Nic dziwnego, że do szkoleniowca zaczęto przylepiać łatkę „polskiego Fergusona”. Zresztą sir Alex jest dla Mamrota jednym z największych wzorów.
W trakcie pracy w Chrobrym Mamrot musiał się liczyć z przebudową kadry i regularnymi odejściami ważnych zawodników otrzymujących oferty z lepszych klubów. Nie tylko jednak nie sprzeciwiał się tego typu ruchom, ale wręcz zdarzało mu się namawiać działaczy by puszczali obiecujących zawodników do wyższych lig. Tak było jeszcze za czasów III ligi ze zdobywającym regularnie bramki Mateuszem Machajem, który trafił do ekstraklasy, a potem choćby z Karolem Danielakiem, po którego zgłosiła się Pogoń Szczecin.
Oferta nie do odrzucenia
We wspomnianym wcześniej wywiadzie w Przeglądzie Sportowym Mamrot wyznał, że kiedyś sądził, że jeżeli nie awansuje do ekstraklasy z Chrobrym, to być może nigdy nie będzie mu dane tam pracować. Tak się jednak nie stało, gdyż przyszła oferta z Jagiellonii Białystok. Nastąpiło to akurat po nieco słabszym sezonie w Chrobrym i zajęciu 12. miejsca w I lidze. Kwestia przenosin na Podlasie nie była jednak taka prosta. Niedługo przed pojawieniem się propozycji z Jagi, Mamrot przedłużył kontrakt w Głogowie. Ostatecznie nowy klub trenera zapłacił stosowną kwotę i Mamrot podpisał umowę na wschodzie Polski. W Białymstoku czekało na niego nie lada wyzwanie. Po pierwsze, pierwsza praca na poziomie ekstraklasy, po drugie wejście w buty Michała Probierza, który zostawił zespół z największym sukcesem w historii, czyli wicemistrzostwem kraju.
Tak Mamrot opisywał decyzję o przyjęciu oferty Jagiellonii w wywiadzie dla oficjalnej strony Chrobrego:
(…) nie mogę pozwolić sobie na odrzucenie takiej propozycji, bo druga taka w życiu może się nie trafić. Wiele lat na to pracowałem. Siedem w Chrobrym, dziesięć wcześniej, łącznie siedemnaście. Niektórzy dostają szansę prędzej, inni później. Ja na swoją poczekałem i choć trzeba pod uwagę brać różne warianty, to jest wyzwanie. Tak do tego podchodzę.
Mimo długiego stażu w Chrobrym, Mamrot przychodził do Jagiellonii jako relatywnie mało znany trener. Sam śmiał się w wywiadzie dla Marcina Łopieńskiego z portalu 2x45.info:
Nie oszukujmy się. Zagraniczni piłkarze to na pewno nie wiedzieli kim jestem, a i wielu polskich sprawdzało mnie w internecie. Myśli pan, że wszyscy zawodnicy interesują się I ligą? (śmiech)
4 czerwca 2017 Mamrot prowadził jeszcze Chrobrego w meczu ostatniej kolejki I ligi na stadionie w Chojnicach, a 25 dni później był w Kutaisi, gdzie rozpoczął przygodę z Jagiellonią od potyczki z gruzińskim Dinamo Batumi w kwalifikacjach Ligi Europy. Między dwumeczem kolejnej rundy (Białostoczanie odpadli z Gabalą z Azerbejdżanu) Mamrot zadebiutował w ekstraklasie, tym razem pokonując Termalikę 1:0. Przez większą część sezonu Jagiellonia prezentowała się dobrze. Kryzys nadszedł pomiędzy 29. i 33. kolejką ekstraklasy, kiedy podopieczni Mamrota przegrali 4 z 5 meczów. Jednak świetny finisz w postaci trzech zwycięstw w trzech ostatnich kolejkach pozwolił na wyrównanie osiągnięcia Probierza i drugie z rzędu wicemistrzostwo Polski.
Na początku drugiego sezonu w ekstraklasie, nadszedł czas na drugą przygodę w kwalifikacjach Ligi Europy. Jagiellonia wyeliminowała Rio Ave (1:0 w Białymstoku i szalone 4:4 w Portugalii), by ponownie odpaść w drugim dwumeczu (tym razem już 3. runda) z belgijskim KAA Gent. W ekstraklasie zaczęło się od porażki z Lechią, jednak później nastąpiła seria czterech zwycięstw z rzędu. W trakcie sezonu klubowi z Podlasia zdarzyły się takie wpadki jak przegrane z Miedzią i Koroną, a także wysokie porażki ze Śląskiem i Zagłębiem Lubin. Po 30. kolejkach Jagiellonia zajmowała 6. miejsce, a do podium traciła 6 punktów. Bilans 3-1-3 w rundzie finałowej pozwolił na awans o tylko jedną pozycję, co zostało odebrane jako spore rozczarowanie. Tak samo zresztą jak przygoda w Pucharze Polski w którym wprawdzie Jaga dotarła aż do finału, ale błąd Mariana Kelemena w końcówce meczu kosztował Białostoczan upragnione trofeum. Zresztą porażka w finale mocno siedziała w szkoleniowcu nawet gdy opuszczał już Białystok, o czym wspominał w rozmowie z Kubą Cimoszko z WP Sportowych Faktów:
Najbardziej w pamięci zostanie mi jednak finał Pucharu Polski. Z jednej strony coś pięknego, z drugiej bardzo smutnego. Wyjazd na Stadion Narodowy i fakt poprowadzenia drużyny w meczu przy tej całej atmosferze był fantastycznym przeżyciem. Niestety, skończyło się porażką w takich okolicznościach, że boli to mnie do dzisiaj. Niby wiem, że to było coś dużego dla mnie i dla klubu, ale wciąż to we mnie siedzi.
Czas pożegnań
W obecnym sezonie im dalej w las, tym częściej spekulowano na temat możliwości odejścia Mamrota z Jagiellonii. Drużyna wyglądała znacznie gorzej, na boisku prezentowała się chimerycznie i notowała słabsze wyniki niż w dwóch poprzednich sezonach. Po wyjazdowej porażce z Rakowem Częstochowa, która miała miejsce 1 grudnia ubiegłego roku, Białostoczanie zajmowali ósme miejsce w tabeli, z bilansem 7 zwycięstw, 5 remisów i 5 porażek. Ostatecznie kolejny, także przegrany mecz (0:1 z Zagłębiem Lubin) był ostatnim spotkaniem Mamrota jako trenera Jagiellonii.
Jak podkreślał trener w kilku wywiadach, które ukazały się już po opuszczeniu Białegostoku, rozstawał się z Jagiellonią w dobrej atmosferze. Z jednej strony panował niedosyt związany z Pucharem Polski i ostatnimi wynikami w lidze, z drugiej Mamrot wyrównał osiągnięcie Probierza, został również najlepiej punktującym trenerem w historii klubu. Sam trener z kolei doceniał szansę, jaką otrzymał od włodarzy Jagiellonii.
Jaki jest 49-latek jako trener? Gdy przechodził do Jagiellonii, na Weszło.com ukazał się reportaż z wypowiedziami działaczy, zawodników i osób współpracujących ze szkoleniowcem. Wszyscy chwalili jego warsztat, umiejętność analizy i poświęcenie pracy. Z drugiej strony zaznaczali, że trener potrafi być bardzo wybuchowy, a w momencie, w którym zabrzmi pierwszy gwizdek sędziego mocno się zmienia, nie przestając pokrzykiwać na zawodników przez cały mecz. Mamrot odniósł się to tych słów we wspomnianym już wywiadzie dla 2x45.info:
(…) w tym artykule wypowiedzieli się zawodnicy, którzy nie grali, dzisiaj jeden jest w IV lidze, drugi też nie zaistniał w piłce. Pytał pan wcześniej o różnice między piłkarzem Ekstraklasy i I ligi, tutaj jest dobry przykład braku świadomości czego wymaga trener i w jakim celu to robi. Po jakimś czasie miałem okazję porozmawiać z Samuelem (Szczygielskim, autorem tekstu – red.) i dobrze, że tak się stało, bo moim zdaniem chłopaki mocno przesadzili.
W Białymstoku Mamrot zetknął się z szatnią, po pierwsze w dużej mierze zagraniczną, po drugie zdecydowanie bardziej doświadczoną niż na przykład w Głogowie. Jak twierdzi sam trener, pobyt w Jagiellonii też stanowił dla niego lekcję i okazję do wyciągnięcia wniosków. Ponownie 2x45.info:
Wracając do kwestii mentalnych, wyciągnął pan wnioski z popełnionych błędów?
- Na pewno tak, ale konkrety zostawiam sobie, bo to są dla mnie informacje i tego na pewno muszę uniknąć w kolejnej pracy.- Chodzi o relację z zawodnikami?
- Na pewno też! Chociaż nie wydaje mi się, żeby tutaj był jakiś duży problem, aczkolwiek do poprawy na pewno coś się znajdzie. Na przykład egzekwowanie pewnych rzeczy.- Przykładowo kar?
- Tak. Powinienem być bardziej stanowczy w kilku przypadkach i w kolejnym miejscu pracy tej stanowczości mi nie zabraknie.a
Mamrot jest zwolennikiem dobierania wykonawców do stylu jaki jego drużyna ma prezentować, ale też zmiany stylu, jeżeli brakuje do niego odpowiednich zawodników. W Głogowie potrafił stworzyć zespół dobrze operujący piłką, a swego czasu dość popularny w internecie stał się film z golem z meczu przeciwko Zawiszy Bydgoszcz, strzelony w stylu, którego nie powstydziliby się najwięksi europejskiej piłki.
Kilka dni temu na portalu Łączy nas piłka ukazał się ciekawy tekst zredagowany przez Michała Zachodnego, w którym Ireneusz Mamrot przedstawia swoje spojrzenie na analizę piłkarską.
Po 2,5 sezonu w Białymstoku Ireneusz Mamrot ma o wiele większą markę niż w momencie opuszczania Głogowa, ale też mając na koncie prowadzenie do tej pory jednego klubu w ekstraklasie, ciężko zestawiać go z typowymi przedstawicielami tzw. karuzeli trenerskiej. Do tej pory był specjalistą od awansów, tym razem celem krótkoterminowym będzie utrzymanie. Debiut w ekstraklasie nastąpił w drużynie mającej walczyć o najwyższe cele, teraz przychodzi czas na klub, który w ostatnich sezonach walczył głównie o ligowy byt.
Ustalając szczegóły umowy w Gdyni, strony miały jednak uzgodnić, że nawet w przypadku braku utrzymania, Mamrot pozostanie w klubie, by powalczyć o awans w kolejnym sezonie. Celem długofalowym powinno więc być zbudowanie solidnej i niekoniecznie przepłacanej drużyny, która nie musiałaby drżeć o ekstraklasę do ostatniej serii gier, a potrafiłaby też napsuć krwi bardziej utytułowanym rywalom. Oczywiście podobne słowa w kontekście Arki padały już wielokrotnie w przeszłości, ale jakoś nikomu do tej pory nie udało się ich przekuć w czyny. Dlatego kluczowymi kwestiami będą także cierpliwość działaczy i nieuleganie chęci pozbycia się szkoleniowca przy pierwszym poważnym kryzysie, co niestety pozostaje wizytówką naszej rodzimej piłki.
Długofalowa budowa była udziałem Mamrota w Głogowie, więc decyzja o zatrudnieniu go w "nowej" Arce wydaje się jak najbardziej logiczna, a samemu szkoleniowcowi wypada życzyć powodzenia w pracy na rzecz lepszej przyszłości klubu.